sobota, 24 grudnia 2016

Chapter 9 "Afterlife"

 TADAAAAAAAAAAAAM
Witajcie kochani po baaaaaardzo długiej przerwie mam nadzieje, że mi wybaczycie, rozdział napisałam dzisiaj bo na prawdę kompletnie nie miałam czasu tego zrobić, nie bylo mnie w Polsce iii miałam wiele do zrobienia w ciągu minionego prawie roku, nie chciałam zawieszać bo sądziłam ze wrócę szybciej, a tak niestety notka jest dzisiaj. W związku z tym wesołych spokojnych, świat i bądźcie szczęśliwi w nowym roku aaa i pamiętajcie bądźcie dobrzy dla innych a karma wróci podwojnie,
Pozdrawiam,
Female Robbery

*** Kilka dni wcześniej - Mystic Falls***

Brunet w ciemnych okularach stanął na ganku domu z czasów wojny secesyjnej. Duża czarna sportowa torba została przez niego puszczony i leżała obok jego prawej stopy. Uśmiechnął się tajemniczo do siebie nie mogąc doczekać się reakcji ludzi którzy właśnie siedzieli w tym domu. Oddychał spokojnie i nasłuchiwał jak wewnątrz domu wrze dyskusja o Pierwotnej i jej przyjacielu, kochanku i jej słudze Lorenzo. W środku słyszał głos braci Salvatore i Eleny, nie było tam na pewno Bonnie i Caroline. Gdyby nie to, że miał wyłączone uczucia zapewne byłoby mu żal młodej wiedźmy, bo straciła matkę, która była przynętą w zemście. Wiedział, że nie da im jeszcze spokoju, obiecał to Anette i sobie samemu, uratowała go dwa razy, a jego zemsta jeszcze się nie dokonała.W końcu znudzony ich płaczliwym ubolewaniem nad sobowtórem zapukał głośno do drzwi. Usłyszał jak wszyscy umilkli i dwie pary nóg powoli podchodziły do drzwi. Kiedy się otworzyły, zobaczył oniemiałe spojrzenie Damona i Stefana. Kiedy ci dwaj nie powiedzieli słowa, zza ich pleców wyłoniła się Petrova.
- Mieliście wyjechać..- zaczęła tłumiąc w sobie płacz.
- Och, z wielką chęcią chciałbym to zrobić, ale nie mogę. - odparł z udawanym żalem i ściągnął okulary i zaczął obracać nimi w ręce.
- Co Cię powstrzymuje? - zapytał chłodno Stefan, patrząc na niego ostrym wzrokiem, podczas gdy Enzo mierzył się na spojrzenia ze starszym z nich. Uśmiechnął się ironicznie.
- Anette odzyskała Kola, ale nie Rebekę. - mruknął niezadowolony.
- Co nam do tego?
- Może to słodziutka, że Twój lowelas był przy jej śmierci z Twoim bratem, więc oczywistym jest że wie gdzie są jej prochy.
- Nie mam pojęcia.
- Nie kłam. Już dawno przestałem Ci wierzyć Salvatore. - odparł z wrogością na niego spoglądając. - Nie skończyłem jeszcze zemsty, ale...- zawiesił głos i palcem wskazującym postukał się w nos i dodał. - Odpuszczę Ci zemsty jeśli tylko mi je oddasz.
- Jak mam Ci oddać coś, co nie wiem gdzie jest. - odrzekł z irytacją. - Poza tym, od kiedy służysz jakieś Pierwotnej.
- Anette nie jest jakąś Pierwotną. Dała mi życie, uratowała mnie ponownie i doprowadziła do Ciebie.
- Zabiliście mi brata, to nie zemsta?! - warknęła przez zęby Elena.
- Gdyby Twój brat i pożal się boże łowca wampirów w jednym, nie musiałby umierać. - zaśmiał się. Elena rzuciła się na niego, lecz ten mając więcej lat wampirzego życia i doświadczenia obrócił ją na ziemi i przycisnął tak ze jedną ręką ją dusił a drugą trzymał w klatce piersiowej dziewczyny, która zaczęła się krztusić swoją krwią.
- Zostaw ją Enzo! - krzyczeli na zmianę Salvatorowie. - Zabij ją a my zrobimy z Tobą coś znacznie gorszego. - dodał Damon.
- Dobrze. - podniósł dziewczynę z ziemi dalej mając jej serce w dłoni. - Zawrzyjmy układ. Zapewniacie mi zakwaterowanie, i szukacie prochów blond Pierwotnej, im szybciej ją znajdziecie tym szybciej wyjadę. - powiedział spokojnie.
- Co w zamian?
- Prócz mojego wyjazdu? Zagwarantuję Wam bezpieczeństwo ze strony Pierwotnych, każdego z osobna, o ile znajdziecie Rebekę.
- A jeśli się nie zgodzimy? - Enzo ruszył delikatnie ręką w klatce piersiowej Eleny na co ona skrzywiła się stękając z bólu.
- Zacznę od Waszej ukochanej, potem Caroline, Tyler, Matt, Bonnie, macie wielu znajomych, będzie niezła zabawa. - zaśmiał się. - To jak?

***teraz***

Mijała kolejna godzina odkąd apartament pierwotnej hybrydy opuściła miłość jej życia. Gdy tylko wyszedł wpadła w furie, co z pewnością nie ubiegło jego wyczulonemu zmysłowi słuchu, i rzuciła szklanka z burbonem w duże lustro znajdujące się w rogu pokoju rozsypując je w drobny mak. Nie umiała sobie poradzić z na nowo pojawiającymi się emocjami. Gdy tylko wróciła do NOLA i zobaczyła Klausa uczucia na nowo się zwróciły. Opadła bezsilnie na łózko i przymknęła oczy myśląc nad tym wszystkim co stało się odkad opuscila Mystic Falls. Cieszyla sie z tego, ze przypadkowo wpadła na Lorenzo i odnowili swoja przyjazn. Moze to, ze zostali kochankami nie bylo na miejscu, nie powinno było się stać, ale wówczas i on i ona mieli wylaczone uczucia. On ma dalej. Zdecydowanie musi sie z nim skontaktowac. Wziela do reki telefon i odnalazla jego numer w folderze z kontaktami. Minelo pare sygnalow zanim wlasciciel telefonu odzwal sie zmeczonym glosem.
- Anette... - zachrypialym glosem wypowidzial jej imie. - Sadzilem, ze to ja mam dawac znac o postepach w dzialaniu.
- Odkad zostales w Mystic Falls nie dales znaku zycia. - odparla lekko wzburzona. - Gdzie dokladnie jestes? Zalazles tamto mieszkanie, o ktorym Ci wspomnialam
- Taa...ale wiesz znalazlem cos lepszego w poblizu tych ktorzy zalatwili Rebeke.
- Zabiles kogos z sasiedztwa Salvatorów lub Gilbertów?
- Lepiej. - odparl i zasmial sie krotko. - Salvatorovie uzyczyli mi jednego z pokoi, przyjeli mnie dosc cieplo, nie liczac mlodej Gilbert atakujacej jak wsciekla wiewiorka od wejscia.
- Zwariowales. - skwitowala.
- Skadze. Damon jeszcze mi nie zaplacil za pozostawenie mnie w Augustine. Dalem mu szanse na odkupienie winy. Byl przy zabiciu Rebeki, wiec teraz on i cala gromadka jego znajomych poszukuje jej prochow. Im szybciej to zrobia tym szybcie sie mnie pozbeda. Nie powiem by cos znalezli, ale chec pozbycia sie mnie bierze gore i uwijaja siw jak mrowki. - Anette zasmiala sie pod nosem i pokrecila z niedowierzaniem glowa. - Jak sprawy w Nowym Orleanie, piekna?
- Wsciekli sie za zabicie Sophie. - odpowiedziala obojetnie. - Haley jeszcze zyje, Kol probuje nawiazac ponownie dobre realcje z bracmi. - Nie wiem czy kojarzyles Davine Claire, ale zginela, dokonczono zniwa..Marcel wpadl ja wtedy od nas odebrac...
- Az tyle? To calkiem sporo jak na pare dni.
- Niestety to nie wszystko.
- To znaczy?
- Alice Rose jest najprawdopodobniej moja corka. - westchnela i zamknela oczy. Wypuscila powietrze i czekała na reakcje Enzo. - Urodzila sie okolo 5 lat przed moja przemiana w wampira. - dodala, a po chwli po drugiej stronie dalo sie slyszec jakies wrzaski.
- Anette, jestes...czy moglabys wziac ta swoja magiczna znajoma z salonu Sałvatorow nim wszystko tutaj spali? - warknal do kogos.
- Po pierwsze to nie Twoj salon, po drugie nie bede uczyc wiedzmy w otwartej przestrzeni i po trzecie ona tu jest przez Ciebie wiec nie narzekaj.
- Bonnie Bennet? - mruknela Anette.
- I jej podopieczna Olivia Parker wraz z bratem Lucasem. - mruknal spogladajac zmruzonymi oczami na trojkę znajomych. - Nigdy nie mówiłaś o...nie będę mówił o tym tutaj. Jesteś pewna ze to może być prawda?
- Nie wiem...niczego juz nie wiem Lorenzo. Znowu pokłóciłam się z Niklausem o te wilcza zdzirę, jedynie Kol, którego na te chwile nie ma około 3 godzin jest po mojej stronie. - westchnęła. - Poszukiwania ja słyszę idą pełna para. - Zmieniła tembr głosu i temat rozmowy by trochę oderwać się od tego co dzieje się w Nowym Orleanie.
- Tak, tylko po drodze mamy pare spraw z jakimiś podróżnikami.
- Marcos?
- Znasz go. - bardziej stwierdził.
- Jestem tysiącletnia hybryda, znam pełno takich stworów. Chcą przejąć miasto?
- I zabić Elenę bądź Stefana, by przerwać jakimś tam łańcuch. Sądziłem ze to wiedźmy są najbardziej szurnięte. Oni jednak wygrywają, jeden nawet przejął ciało tego wilczka.
- Tylera? - on w odpowiedzi przytaknął. - Uważaj na siebie Lorenzo. Jestem może Pierwotna, ale dzieli nas kilkaset mil. - dodała z troska w glosie.
- Dam sobie rade, ich tempem w przeciągu miesiąca odzyskam prochy Rebeki i je przywiozę. - odparł tryumfalnym głosem. Wymienili jeszcze pożegnanie i Anette zakończyła rozmowę. Wsparła łokcie o kolana i chwyciła dłońmi twarz po czym przejechała nimi po hebanowych włosach wypuszczając powietrze z płuc. Spojrzała leniwie na budzik przy łóżku, mijała 4 godzina odkąd Kol wyszedł, nie dal znaku życia gdzie jest. Spodziewała się ze mógł wrócić w trakcie gdy ona i Klaus...ale napisałby coś zabawnego w swoim stylu i  napisał gdzie go szukać gdyby coś. A tu cisza. Wzięła telefon do ręki i zaczęła wykręcać jego numer.

*** w tym samym czasie ***

Był przywiązany do ścian za nogi i ręce łańcuchami. Jego ciało miało dość poważne oparzone, ponieważ zdjęto mu pierścień i wystawiano co 10 min, na 2 minuty na światło słoneczne. Obudził się znowu czując swąd swojej palonej skóry. Ledwo przytomnym wzrokiem spojrzał w kierunku osoby która go tutaj trzymała.
- Dzień dobry słoneczko. - zaśmiała się czarnoskóra wiedźma. - Dobrze się czujesz?
- Goń się Celeste. - prychnął zachrypłym głosem. - Po co mnie tu trzymasz...
- Musicie zapłacić za to, że przez Waszą rodzinę wiedźmy zostały zepchnięte na bocznym tor. Klaus zapłaci mi za to jako pierwszy, to on mnie zabił, potem Anette, która wcześniej będzie patrzyła jak wykańczam miłość jej życia. Rebekę mam z głowy, potem będziesz Ty, Hayley i jej bękart  i Elijah.
- Co ma z tym wspólnego ta wilczyca? - zapytał rozbudzony.
- Nie widzisz że Elijah darzy ją uczuciem? - spytała zasmucona wpatrując się w Kola. Ona szukał w jej oczach czegoś, co pozwoli mu wpłynąć na jej decyzje i by go wypuściła.
- Chcesz zabić Hayley? Zostaw to Anette, to jej się należy zemsta, nie Tobie. - syknął. Celeste zaśmiała się.
- Anette nie zdąży niczego zrobić, wszystkie wiedźmy ze żniw nie żyją, wróciły te które mają porachunki do załatwienia. Anette chce zabić dwie z nich. Nie pożyje długo. A dziecko Hayley musi zginąć bo zagraża wiedźmom.
- To dlaczego mnie złapaliście na samym początku skoro chcecie zacząć od Nika?
- Trzeba ich wybawić w pole, będą Cię szukać i to jest nasza szansa.
- Mówisz mi to wszystko bo...
- Bo nie wyjdziesz już stąd żywy. Jesteśmy już blisko znalezienia w Waszym domu kołka z Białego Dębu, możesz odliczać już dni do swojego końca Kol. do zobaczenia. - dodała i zatrzasnęła drzwi do lochów.

*** kilka godzin później ***

- Jesteś pewna? Kol ma tendencję do wyrywania się na miasto i nie powiadamiania nikogo o swoich wyczynach, dopóty dopóki nie znajdzie się gdzieś informacja ze zabił kilkoro ludzi. - mówił spokojnie Elijah czytając książkę.
- To już nie jest ten sam Kol. - mruknęła. - Nie odbiera telefonu, kilka minut dzwonienia i się chyba wyładował. Zniknął, a to co najmniej dziwne. Pytałam nawet w barze nikt go nie widział od wczorajszego wieczora. Nie powiesz mi że to normalne? - zapytała zakładając nogę na nogę.
- Powiem Ci, że jak najbardziej normalne kochanie. - odezwał się Klaus wchodząc do salonu ze szklanką burbona w ręku. - Jednakże, jeśli chcesz. - zaczął siadając na przeciw niej i pochylając się do przodu, tak że zwykle przy tym spojrzeniu szybciej biło jej serce. - Poszukamy go. W końcu zagrażają nam wiedźmy a im nas więcej tym lepiej. - dodał po chwili przyglądając się jej uważnie. Widziała, że jest na nią wściekły za to co powiedziała i jak go potraktowała wcześniej w hotelu. Wciąż jednak chodziło o jego brata, najmłodszego Mikalesona. Zawsze i na zawsze. 

Przeczesywali miasto w poszukiwaniu Kola, nikt jednak nie zdawał się go widzieć. Jedynie jedna z pokojówek w hotelu, gdzie mieszkała Anette powiedziała im, że widziała jak wynosił jakiś zawinięty dywan do kontenerów w podziemiach. Postanowili się rozdzielić, Anette udała się w kierunku baru Rousseau, Elijah na cmentarz a Klaus do siedziby Marcela, która niegdyś należała do nich.
 Anette przemierzała ulicę, aż w końcu natknęła się na szyld baru, świecący neonową zielenią. Weszła do baru, był pusty.
-Halo?! Jest tu ktoś! - krzyknęła ale nic nie usłyszała, wypatrywała czegokolwiek, jakiegokolwiek śladu tak samo nasłuchując. Kiedy stanęła w korytarzu prowadzącym do toalet usłyszała zgrzyt szkła pod czyimś butem. Odwróciła się na pięcie i jedyne co poczuła to ostrze wbijające się w jej czoło. Twarz napastnika wydawała się jej znajoma, ale obraz zrobił się tk rozmyty, że nie potrafiła określić kim jest. Nagle poczuła jak leci w dół a przed oczami zrobiło się ciemno, jedyne co jeszcze zdołała usłyszeć to łamanie karków dwóch osób i kogoś kto wybiegł z baru...
Klaus stał na dziedzińcu rezydencji. Czekał na przywódcę Kazał na siebie długo czekać, co Pierwotnego doprowadzało do szewskiej pasji. W końcu pojawił się na balkonie w towarzystwie dwóch najbliższych współpracowników.
- Czego chcesz?
- Mógłbyś być bardziej gościnny i nieco pospieszyć się, kiedy wzywa Cię stwórca.
- Nie jestem Twoim sługą Klaus. - hybryda zaśmiała się i od razu jego mina przybrał ostry wyraz twarzy.
- Kol zniknął. - Marcel wzruszył ramionami. - Musisz mi pomóc go znaleźć.
- Dobry żart...przez Ciebie Davina nie żyje, a ja mam ci teraz pomóc szukać tego wyrzutka? Nienawidzę Kola nie mniej niż on mnie.
- Och, problem w tym, że to ma bardzo duży związek z Twoją przyjaciółką. Kol zniknął nagle po tym, jak zakończono żniwa, Davina miała sen o Celeste, nie znasz jej żyła około 50 lat przed Twoimi narodzinami. Jeśli to co rysowała Davina jest tym o czym myślę, masz szansę ją odzyskać. - Mulat zaciekawiony tym co usłyszał zeskoczył z balkonu i stanął twarzą w twarz z Pierwotnym.
- To znaczy?
- Legenda o żniwach, mówi że zabicie czterech nowych czarownic sprawia że potem wracają. Niestety jest ten mały kruczek, o którym zapomniały wspomnieć adeptkom.- Marcel założył ręce na piersi. - Celeste była niegdyś przewodniczącą sabatu, do którego należy Davina. Jej rysunki i sny o tamtej wiedźmie świadczą jedynie o tym, że gdy one wszystkie cztery zginą to nim wrócą, przed nimi wróci 4 najważniejsze wiedźmy tego sabatu i dopiero zabicie tych zmarłych kiedyś pozwoli wrócić tym dziewczynom które zginęły przedwczoraj.
- Okej...czyli, po zabiciu Daviny ta Celeste i trzy inne wiedźmy, których imion nie znamy ożyły i jeśli ich się pozbędziemy wówczas te nastolatki wrócą.
- Dokładnie.
- Co ma z tym wspólnego Twoja rodzina.
- Zabiłem kiedyś Celeste, pewnie poczyniła czary chciała wrócić i zaczyna zemstę, dlatego sądze że ma Kola, jeśli ją znajdziemy i zabijemy Davina wróci. - powiedział spokojnie wpatrując się w twarz swojego następcy.
- Zgoda, jeśli to że odnajdziemy Kola pozwoli powrócić Davinie zgodzę się pomóc.
- Miło się robi z Toba interesy Marcelus. - uśmiechnął się chwytając go za ramie i wpatrując się mu w oczy. - Chodźmy. - dodał i ruszyli w kierunku centrum francuskiej dzielnicy. Przemierzali kolejne ulice, postanowili się na chwilę rozdzielić. W końcu Klaus trafił do ślepej uliczki.
- Witaj Niklaus. - odezwał się głos młodej kobiety. Kiedy się obrócił, zobaczył młodą blondynkę, ewidentnie człowieka. Trzymała w dłoni ostrze, dobrze mu znane. Widział je kiedyś. - Przepraszam. - szepnęła bardziej do siebie i podbiegła do niego. On w jednej chwili chwycił ją za kark a ostrze wypadlo z jej ręki uderzając o żwir pod ich nogami. Uniósł ją do góry i wpatrywał się w oczy.
- Jak Ci na imię? - spytał podczas gdy jego twarz zmieniała z normalnego w hybrydzi.
- Ca...Camille. - wycharczała ledwym głosem.
- Kto Ci kazał? - spojrzał jej głęboko w oczy. Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko wpatrywała się w punkt za nim.
-Ja. - odparł rozbawiony głos. Klaus obrocil się szybko jednoczesnie wypuszczając dziewczynę, która uderzajac głową o ziemię straciła przytomność.
- Genevive...- usmiechnął się. - Wieki się nie widzieliśmy. - dodał p chwili i podszedł do niej, chciiał odwrocić jej uwagę, biorąc pod uwagę to, że kiedyś była w nim zakochana i zblizył się na tyle blisko, że ostrze którym miała ugodzić go Camille właśnie teraz trafiło pod jego żebra. Z rozpaczliwym krzykiem bólu upadł na ziemię i stracił przytomność.


Czuła niesamowity ból głowy, co było dziwne z racji tego, że była wampirem, hybrydą. Nie otwierając oczu dotknęła czoła i poczuła na nim ślady po ostrzu.
- Papa...Tunde... - jeknęła do siebie i powoli otworzyła ociężałe powieki. Nie miała pojęcia gdzie jest. Miejsce w którym przebywała było całkowicie drewniane i stylowo urządzone. Podniosła się powoli nie chcąc by zawroty głowy znów pozbawiły ją przytmności. Kiedy przezwyciężyla wstręt do porannego słońca spjrzała przez okno i zobaczyła lasy okalające domek w którym się znajdowała. - Gdzieś Ty mnie wyprowadził. - spytała sama siebie i zaczęła rozglądac po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokowliek co pozwoli jej ustalić gdzie się znajduje i czy ten kto ją tu umieścił jest Papą Tunde, czy kimś zupełnie innym. Oczywiscie mogla wyjść, ale najpierw chciała spawzić kto ją tu przyprowadził tudzież przywiózł. Podeszła do dębowego biurka i usiadła z anim w skórzanym fotelu. Obróciła się parę razy, aż w jej oczy wpadła okładka pamietnika. JEJ pamiętnika. Zaczęła czytać fragmenty, to było jej pismo, to były jej wspomnienia, to był jej pamiętnik. Jak ktoś miał naruszyć jej prywatność. Jedno to, że zostawiła je w rezydencji, którą zajmuje Marcel, ale wciąż nikt nie miał prawa tego tak bezcześcić. Zdenerwowana zaczęła przeglądać wszystko. W ostatniej szufladzie jaką zobaczyła kartki papieru, wyjęła pierwszą z brzegu, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przejechała dłonią po kartce papieru, a na opuszkach jej palców pozostał pył z czarnego węgla którym rysunek został namalowany. - Aagron... - uśmiechnęła się smutno do siebie samej wpatrując się w twarz jednego ze straszych braci. Nawet nie zauważyła kiedy właściciel wzedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Nieładnie jest grzebać w cudzych rzeczach. - odezwała się młoda dziewczyna zakładając ręce na piersiach.

niedziela, 27 marca 2016

Chapter 8 "Prey"

Witajcie kochani!
Witam was w dzień Wielkanocny, życząc Wesołych Świąt, mokrego dyngusa, żebyście nie spili się za bardzo, bo kaca leczy się żmudnie ;) i żebyście byli po prostu szczęśliwi i zadowoleni z życia. Wraz  z życzeniami przychodzę do Was z nowym rozdziałem, nad którym pracowałam ponad dwa tygodnie, jest dość obszerny mam nadzieję, że wątki nie będą dla Was zbyt zagmatwane. Poszłam za radą jednej z komentujacych i dodałam trochę więcej opisów do dialogów, co też niejako poszerzyło treść rozdziału. Dość tak jestem zadowolona z tego co tu spisałam, bo dzieje się dużo, dzieje się dobrze i dzieje się źle. Czekam z niecierpliwością na Wasze opinie, co do tego co zobaczycie pod spodem.
P.S. Końcówka zawiera fragment +18
I dodatkowo na samym dole, pod rozdziałem, zdjęcie mniej więcej tego, jak wyobrażam sobie bohaterkę o imieniu Alice, jedynie kolor oczu inny, niestety jakoś nie chciało mi się szukać innej fotki. 
Pozdrawiam, 
Female Robbery

______________________________________________________________________________  


Anette siedziała na ganku rezydencji znajdującej się przy malowniczej plantacji popijając Burbona. Niegdyś należała ona do "właścicieli" m. in. Marcela Gerarda, znajdowało się tu wiele pól uprawnych skrupulatnie doglądanych każdego dnia. Teraz ledwo o miejsce odzyskiwała świetność, jednak wszystko to co niegdyś było używane jako pole do uprawiania warzyw i owoców, teraz leżało odłogiem. Anette przymknęła oczy czując lekki podmuch wiatru na swojej twarzy. Jej myśli znowu skierowały się na słowa Hayley, które tamta wypowiedziała tego wieczoru. Zacisnęła mocniej powieki, czując jak uderza ją ponownie fala złości, która na nowo zalewała ją na myśl, że ktoś bezcześci imię jej nieżyjącego dziecka. Po tym jak wilczyca opuściła jadalnię, miała wrażenie że szlag ją trafi na miejscu, miała ochotę wyrwać jej serce, wydrapać oczy, zrobić cokolwiek, byleby tylko nie oglądać tej dziewczyny z rosnącym brzuchem, w którym rozwijało się dziecko i jej i Klausa. Miała największą ochotę iść do hotelu i po drodze upić się krwią przypadkowych ludzi, zostawiając ich bezwładne ciała w ślepych zaułkach. Niestety musiała zostać, bo mieli zając się rysunkami Daviny, skądinąd niepokojącymi ich wszystkich. Kiedy miała zamiar wrócić do środka, czyjaś dłoń posadziła ja z powrotem na ławce. Mężczyzna usiadł obok i oparł się, tak że jego ramię znajdowało się wzdłuż oparcia ławki.
- Możemy spokojnie porozmawiać? - Anette prychnęła w odpowiedzi. - Antinuo...wiem jak Niklaus się zachował, ale to będzie jednak jego dziecko.
- To nie daje jej prawa do mówienia o MOIM dziecku, choćby miało zgładzić każdą pieprzoną wiedźmę na tym świecie, albo zbudować milionową armię hybryd. To zwykła cudzołożnica. - odwróciła się w jego stronę.
- Nerwy za bardzo Cię ponoszą.
- I kto to mówi?! Sam już nie pamiętasz jakie cyrki odwalałeś, gdy Esther uśmierciła Twoją Tatię?
- Alisha zmarła z powodu choroby.
- Alisha zmarła przez Waszą matkę, oboje o tym wiemy Elijah. - mówiła świdrując go wzrokiem. - Wiedziała, że chcemy uciec, dlatego uśmierciła ją swoimi ziółkami. - mówiła jak zahipnotyzowana.
-Zebrałam już wszystkie rysunki. - oba wampiry usłyszały głos młodej wieźmy, w momencie gdy najstarszy Mikaelson chciał coś powiedzieć. Anette bez słowa wstała z ławki i skierowała się w kierunku dużego holu na piętrze, w którym Klaus wraz z Kolem postawili ogromny stół z ciemnego drewna, dość masywny i z pewnością dwóch chłopaków, gdyby nie było wampirami nie poradziłoby sobie z tym.  - Pozwolicie mi się zdrzemnąć jest dość późno i...
- Tak Davino., poradzimy sobie. - odparł z delikatnym uśmiechem na ustach w jej kierunku Elijah. - Hayley Cię odprowadzi. - dodał po chwili poważnym głosem, widząc jak wilczyca kieruje się w ich kierunku. Nie chciał bowiem na nowo powstrzymywać wybuchu emocji ze strony Anette.
- Robienie tego tak późno może stanowić nie lada wyzywanie, te bazgroły rysowane węglem nijak nie mają spójności. - orzekł Kol przeglądając pobieżnie kilka z nich, a dwie wziął do ręki chcąc w jakiś sposób je połączyć. Mniej więcej robiła to pozostała trójka wampirów. Kartki mieszały się i nawet po kilkunastu minutach ich układania nic z nich nie dało się odczytać. Anette zmarszczyła czoło biorąc do ręki jeden z rysunków
- Oko... - szepnęła, a bracia spojrzeli na nią zdezorientowani. - Ten rysunek. - zaczęła odwracając go do nich, tak by widzieli dokładnie o czym ona mówi. - Przedstawia oko. Szukajcie podobnego. - dodała. po chwili wszyscy zanurzyli się z nowym zapasem energii w węglowe szkice i po kilka razy bral iw ręce te same kartki obracając je na różne sposoby, by wydobyć z nich kolejną część, jak się spodziewali, twarzy. Godziny płynęły nieubłaganie, świtało gdy udało im się złączyć z rysunków dwoję oczu, noc i usta. Nie mogli jednak przypisać tego do wizerunku kogokolwiek, kogo znali.

*** kilka dni później ***

Alice przebywała w swoim drewnianym domku nad jeziorem, który jeszcze w latach 90. został wybudowany przez wilkołaki, zmieniające się co pełnię w ludzi. Alice pragnęła by wilkołaki wróciły do świetności, ale tylko jedna kobieta prócz niej w tym towarzystwie nie była naznaczona klątwą.
- Wilki wyczuwają pełnię. - odezwała się owa kobieta, o lekko siwawych włosach ze znamieniem na łopatce.
- To dobrze, rozmawiałam z Hayley, podobno namówiła jednego z Pierwotnych na pojednanie z pobratymcami. Wybierzesz się? - zapytała ochoczo.
- Nie chcę uczestniczyć w tej fałszywej wymianie uprzejmości z wampirami.
- Pamiętaj, że Klaus jest też wilkołakiem, tak samo jak i Anette. - pogroziła jej żartobliwie palcem.
- Może to i hybrydy, ale nie z Półksiężyca. - Alice podała jej książeczkę z imionami, nazwiskami i datami urodzenia całej watahy.
- Pierwsza strona, Salish...
- Antinua Salish to ona? - spytała zszokowana. Alice pokiwała głową.
- Tak, to mój przodek, mam zamiar złożyć im wizytę i zaczerpnąć wiedzy o nich. - dodała po chwili z uśmiechem.

*** w tym samym czasie ***

Anette stała na progu rezydencji. Nie byłoby jej tutaj, gdyby nie pilny SMS od Elijah, że złożył do końca wszystkie rysunki. Do środka wpuściła ją Hayley, którą Anette omiotła wzrokiem.
- Wiem, że ciąża jest męcząca, ale dziewczyno, masz na tyle mały brzuch że mogłabyś się ruszać odrobinę szybciej. - syknęła złośliwie się uśmiechając. Kiedy wilczyca chciała jej coś odpowiedzieć Anette ponownie weszła jej w słowo. - Gdzie Elijah? - spytała oschłym już głosem przyglądając się pogardliwie jej brzuchowi.
- Na górze. - usłyszała głos Klausa i szybko tam poszła, niby to niespecjalnie trącając Hayley swoim ramieniem. Kiedy stanęła przy stole nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wszystkie rysunki zebrane w jeden przedstawiały twarz nieżyjącej już czarownicy imieniem Celeste.
- To o niej masz wizje? - spytała zaciekawiona Anette, na co Davina tylko pokiwała twierdząco głową. - Ta wiedźma to niegdysiejsza kochanka naszego Elijah., chyba wraca by się zemścić. - uśmiechnęła się mimowolnie, na wspomnienie tego jak miłość Elijahy do niej zgubiła ją i pozbawiła życia.
- W snach mówi mi, że to dziecko trzeba zabić. - wyszeptała niepewnie bojąc się reakcji wampirów, którzy dawali jej schronienie, a teraz ona mówi im, że dziecko Hayley i Klausa ma zginąć.
- Zgłaszam się na ochotnika, tak długo jak wiąże się to z zabiciem tej małpy. - odezwała się Anette.
- Pomagasz wiedźmom? - zaśmiał się Klaus. - To do Ciebie niepodobne.
- Tak jak do Ciebie zdrada. - rzuciła złośliwie mierząc się z nim na spojrzenia. - Widziałam się z niejaką Sabine, która mówiła, że dziecko...mówiła o Tobie Davino, że należy dokończyć żniwa, bo inaczej Wasz sabat zniknie.
-Mało mnie to obchodzi co należy, one zabiły moją przyjaciółkę.
- Super, czyli jesteś po naszej stronie. - klasnęła w dłonie radośnie.
- Dzisiaj Hayley organizuje imprezę dla pobratymców. Jest pełnia, może ta Alice się zjawi. - całe poruszenie nad sprawą wiedźm przerwał Elijah. - Zostaniesz? - zwrócił się do Anette. - Dam znać Kolowi nim wybije pół dzielnicy.
- Och z chęcią poznam tę oszustkę. - mruknął Klaus.
- Ja też. Nikt nie będzie sobie wycierał gęby imieniem mojej córki. - dodała poważnym głosem po czym ruszyła do salonu by napić się czegoś mocniejszego.

*** kilka godzin później ***

Nastawał wieczór. Bracia udekorowali teren wokół plantacji pochodniami, a w dużym salonie postawiono ogromny stół , który aż uginał się od nadmiaru przekąsek różnego rodzaju, tak by zachwycić swoim smakiem każdego. Anette stała oparta o balustradę z której miała idealny widok na wejście do rezydencji. Musiała mieć rękę na pulsie, by wiedzieć kiedy do tymczasowego domu Mikaelsonów zawita oszustka. Ze skupienia nad tym co działo się na dole, nie spostrzegła ze obok niej stanął Klaus.
- Myślisz, że się pojawi? - spytał podając jej kolejny kieliszek wina.
- To bezczelna dziewucha, na pewno wpadnie, nie bez powodu jest to już koleżanka Twojej kochanki. - mruknęła w odpowiedzi nawet na niego nie patrząc.
- Wiesz, że nie jest moją kochanką, jednorazowy seks nie jest posiadaniem kochanki.
- Wylądowałeś z nią w łóżku i zapłodniłeś, jak to nazwiemy? Dawaniem nasienia jak w in vitro, czy niepokalanym poczęciem? - zapytała ironicznie, spoglądając już na twarz Klausa, który aż zacisnął szczękę ze złości niewiele mu brakowało by odpowiedzieć równie ostrze. Ona uśmiechnęła się tylko szeroko, czując że trafiła w punkt z pytaniem. - Zabolało? - spytała z udawanym smutkiem. - Dobrze, bo powinno. - przesunęła się tak że była kilka centymetrów od jego twarzy wpatrując się w jego lodowato niebieskie oczy. - Zawsze i na zawsze chyba się lekko przeterminowało. - dodała i minęła go. Zeszła na dół częstując się od kelnera kolejnym kieliszkiem, tym razem z szampanem. Zadziwiało ja to w jaki sposób Elijah urządził imprezę dla bandy z bagien, dodatkowo dziewczynie, która jest tylko naczyniem trzymającym w łonie dziecko jej ukochanego, bo tylko tak ją traktowała. Kiedy skręcała w kierunku salonu, w którym znajdowały się wszelkie potrawy, usłyszała nieznajomy kobiecy głos.
- Dobry wieczór! - rozległo się po dziedzińcu. Anette obróciła się w jej stronę. Przed nią stała nastolatka, która miała w ręce kopertówkę ,a ubrana była w letnią zwiewną sukienkę i buty na niewielkim obcasie, włosy lekko podkręcone opadały jej kaskadami na plecy, a jasnoniebieskie, niemal szare oczy, podkreśliła kredką i tuszem.
- Alice Rose jak mniemam. - odezwał się głos z góry. Po chwili ze schodów zeszli, Kol Klaus i Elijah.
- We własnej osobie. - odparła witając się z każdym. - Cieszę się, że wreszcie mamy okazję się poznać. - dodała niepewnie. - Wiele o Was słyszałam.
- My o Tobie również. - odparła Anette wychodząc przed chłopaków. - Nie wiem tylko co za satysfakcję sprawia Ci "odnawianie" czyichś zbrodni, lub wymyślanie historii o moim dziecku. - Pierwotna widziała jak Alice ciężko przełyka ślinę, gdy mówiła ostatnie słowa.
- Właśnie, jeśli o to chodzi, nim dołączysz do zabawy ze swoimi przyjaciółmi, moglibyśmy zamienić parę słów? - zapytał uprzejmie Elijah na co Anette spiorunowała go wzrokiem . Alice ku jej zdziwieniu przystała na propozycję i wraz z Pierwotnymi udała się do gabinetu w głębi rezydencji.

*** tymczasem w innej części miasta ***

- Panna Rose wróciła na tereny dzielnicy, co robimy? - spytał czarnoskóry wampir z afro na głowie. Był drugą po Therrym prawą ręką Marcela Gerarda, od około 50 lat. Marcel stał w oknie w salonie rezydencji, która dawniej należała do rodziny Pierwotnych
- Wilki są bezbronne podczas pełni, więc mamy zdecydowaną przewagę. - dodał chłopak w kaszkietówce na głowie.  Marcel podrapał się po brodzie i zmrużył oczy.
- Są u Mikaelsonów, to dziwne, że akurat tam wilki szukają wsparcia... - szepnął, ale doskonale wiedział, że został usłyszany przez swoich pomocników. - Klaus co prawda też jest wilkołakiem, ale nie ściągnął klątwy, bo sobowtóra już nie ma. - dodał po chwili głośnie i odwrócił się do nich każąc im zebrać wampiry na placu przed rezydencją. Kilka minut później tymczasowy krół Nowego Orleanu wyszedł na balkon by przywitać się z tłumnie zgromadzonymi wampirami, którzy byli gotowi na każde skinienie jego palca. Musiał uderzyć w Mikaelsonów, kiedy najmniej się spodziewają jego ataku. Zajęci imprezą dla bandy z bagien, jest zdecydowanie dobrym powodem by utracili czujność. Musiał coś zrobić tym bardziej, że przez to, iż Klaus porwał Davine sprzed jego oczu, odbierało mu bezpieczeństwo i brak zatargów z czarownicami. Nie mógł też pozwolić by przekabacili Davinę, by ta mając moc swoich przyjaciółek ze żniw plus swoją, pomogła wilkołakom ściągnąć klątwę. - Moi kochani, z wiadomych mi źródeł, wiem że wilkołaki wraz z Panną Alice Rose na czele znajdują się kilka kilometrów za miastem, w nowej rezydencji rodziny Pierwotnych. Co więcej? Mikaelsonowie przetrzymują tam Davinę Claire, moją przyjaciółkę i jedyną wiedźmę dzięki której część z Was wychodzi od niedawna na słońce. Klaus chce ją wykorzystać przeciw nam, jeśli zdążymy zaatakować ich dzisiaj, mamy dużą szansę by odbić Davinę i zemścić się na wilkołakach za to co zrobili nam w latach 90. Czy jest ktoś, kto chce zrezygnować z pójścia po to co nam się należy? - krzyknął do tłumu, na co ten odparł mu głośnym pomrukiem zadowolenia. Marcel uśmiechnął si, unosząc jeden kącik ust do góry i zeskoczył z balkonu, po czym wraz ze swoimi wampirami ruszyli na przedmieścia Nowego Orleanu.

*** tymczasem w rezydencji ***

Gdy weszli do gabinetu, Anette usiadła w fotelu, tyłem do okien, które zajmowały niemalże całą południową ścianę. Kol stanął po jej lewej stronie, a Klaus po prawej. Natomiast Elijah najpierw wskazał fotel Alice, który znajdował się na przeciwko fotela, gdzie aktualnie siedziała Anette, po czym sam przysiadł na skraju biurka zrobionego z ciemnego drewna w kolorze wiśniowym.
Klaus i Anette wpatrywali się z zainteresowaniem w Alice, wyszukując w niej czegokolwiek podobnego w jej wyglądzie, co można by było przypisać ich aparycji, lub też czegoś całkiem odwrotnego, by moc wykluczyć jej opinie o tym, że jest ich dzieckiem. Dziewczyna siedziała ściskając nerwowo kopertówkę trzymaną przez siebie na kolanach. Co jakiś czas spoglądała na każdego z nich. Najbardziej pobłażliwe spojrzenie zdawał się mieć Elijah. Alice w końcu nie wyglądała na więcej niż 17 lat, a jeśli nawet była hybrydą za którą się uważa, nic w jej wyglądzie nie sprawiało, że jest takim potworem jak jego brat i Antinua. Ona z kolei nie wiedziała od czego zacząć i ile może im powiedzieć by nie zabili jej, by nie wyrzucili jej od razu za drzwi. Pojawiła się z znikąd po niemal tysiącu lat, po tysiącu lat ucieczek przed ciotką, która miała mieć z niej magiczne korzyści, bo w 3/4 Alice była wilkołakiem, a w 1/4 czarownicą. Jednak żeby przekonać ich niejako do tego, że mówi prawdę, prócz notesu z nazwiskami, miała coś co miało przekonać i Klausa i Anette, że tona na prawdę jest ich córką, że naprawdę to brat Antinuy ją wychował i umarł w jej obronie, że szukała ich, ale wiedząc, ze oni muszą uciekać przed Mikaelem zaniechała tego na dłuższy czas, upewniając się tylko, że wszystko z nimi dobrze. Dopiero, kiedy wróciła na stare śmiecie, a wiedźmy zaczęły szeptać o nadchodzącej zagładzie, dowiedziała się o co może chodzić, kiedy doszła do niej wiadomość że ma urodzić się dziecko zagrażające swym bytem istnieniu sabatów, zagłębiła się w sprawę. Okazało się, że dziecko urodzi wilkołak, a ojcem jest Pierwotny wampir, Alice od razu wiedziała, że musiała być to hybryda, gdyż wampiry nie mogą mieć dzieci, i swoje przewidywania skierowała na Klausa Mikaelsona. Utwierdziła się w przekonaniu, ze skoro ma mieć kolejne dziecko, jest to dla niej szansa, by uratować się przed gniewem Dhalii, która ca niecały rok znowu się przebudzi i będzie szukała zemsty, a także by oznajmić swoim rodzicom, ze żyje i ma się dobrze, że chce do nich wrócić i że chce być ich częścią, bo była już tak długo sama, że nie potrafi tak dłużej i nie chce.
- Hayley, ta wilkołaczyca w ciąży, powiedziała nam niedawno, że uważasz się za córkę Antinuy i Niklausa. - głos najstarszego Pierwotnego przerwał jej rozmyślania, na co ona w odpowiedzi ostrożnie pokiwała twierdząco głową.
- Nie wstyd Ci? Jesteś hybrydą w jakiś sposób, to super, gratulują jak wiesz takich egzemplarzy jest jeszcze dwoje i obydwa są też w tym pokoju. Ale zagrywanie w ten sposób, by udawać ze jest się czyimś potomkiem nie przystoi, szczególnie kobiecie. - syknął Kol, przyglądając się jej z równą uwagą.
- Problem w tym, że ja nie gram. Mówię prawda, to co powiedziałam Hayley to prawda. - odchrząknęła i opuściła wzrok na kopertówkę. Zagryzła delikatnie wargę. - Nazywam się Alisha Mikaelson - Salish, urodzona 21 marca 999 roku na terenie dzisiejszego stanu Virginia. - zacisnęła dłonie na torebce po czym zdecydowanym ruchem ją otworzyła i wyciągnęła z niej książeczkę, tą samą którą niedawno pokazała Hayley. - Ja  prawie do 17 roku życia, myślałam, że moimi rodzicami są Esther i Mikael. Nie wiedziałam jak wyglądają moi rodzice, nie wiedziałam nic, dopóki nie zaczęłam wędrować po świecie jako wampir. Wtedy kilka razy w ciagu tylu stuleci udało mi się trafić na Wasz ślad, ale nigdy nie udało mi się spotkać Was osobiście. - przesunęła książeczkę po biurku w kierunku Anette. - Tu są wypisane imiona, nazwiska, daty urodzenia i śmierci wszystkich z watahy Półksiężyca. - Anette wzięła do ręki notes, okładka była zrobiona z dobrej jakości skóry, a w materiale został odbity herb jej watahy, to co ona sama posiadała jako znamię na łopatce, to samo co miała na łopatce również Alice i Hayley. Anette otwarła notes na pierweszych dwóch stronach i zobaczyła coś, co od razu ją rozbiło. Wzrokiem błądziła po znajomych imionach, i datach urodzenia.
 Abhiraj Salish - 28 lipca 952 - 2 listopada 988
Astrid Salish - 11 kwietnia 956 - 2 listopada 988.
Ashur Salish - 23 listopada 971 - 15 stycznia 989
Agron Salish - 17 sierpnia 973 - 19 maja 1017
Antinua Salish - 31 października 983 -
Anastazja Salish - 31 października 983 - 7 listopada 983. 
Wzrok Anette zatrzymał się przy imieniu Anatazja.
- To jakieś sfingowane kartoteki, ja nie miałam siostry. - mruknęła spoglądając na Alice ze złością.
- Zmarła kilka dni po porodzie, nie masz prawa pamiętać, pewnie nie chcieli byś musiała tęsknić za kimś kogo nie będziesz pamiętać, dlatego nikt z rodziny najpierw Ci tego nie mówił, a potem już było za późno. Mi opowiedział to wuj. - dodała ostatnie zdanie z wahaniem, podnosząc wzrok na Anette.
- Jaki wuj? - spytał Klaus, który odezwał się po raz pierwszy odkąd przekroczyli próg gabinetu, jednocześnie uprzedzając to samo pytanie, które chciała wypowiedzieć Anette. Klaus wziął notes z rąk swojej ukochanej i zauważył bardzo jedną ważną rzecz. Przy danych Anette, tak jak przy danych Alishi widniała tylko data urodzenia, nie było zapisanej daty ich śmierci, jak przy całej reszcie.
- Agron. - odparła spokojnie.
- Znałaś...rozmawiałaś z moim bratem? - spytała Anette niepewnie czując jak oczy zaczynają podchodzić łzami. - To nie może być prawda, moja cała rodzina zginęła z rąk wilków.
- Jesteś następczynią alfy watahy Półksiężyca, Abhiraja Salish, najpotężniejszej watahy w Ameryce Północnej na tamte lata. To co wmówiła Ci Esther to nie prawda. Twoja rodzina owszem została zaatakowana przez wilkołaki, ale to był stan wojny pomiędzy watahami, rodzina chroniła Ciebie i rodzice niestety zginęli, został ciężko ranny Ashur i najmłodszy Agron, który obawiał się samotnej opieki nad czteroletnim dzieckiem i oddał Cię do najbliższej wioski, skąd odebrała Cię Esther Mikaelson. Ashur zmarł parę miesięcy później. Esther sprawiła byś wymazała z pamięci to, że Agron oddał Cię, tylko byś pamiętała, ze Twoja rodzina zginęła w całości. - dokończyła przyglądając się jej.
- To niemożliwe, gdyby tak było odzyskałabym te wspomnienia wraz z zostaniem wampirem, zawsze tak się dzieje.
- To sztuczki wiedzmy, tego nieraz się nie da wytłumaczyć, byłaś malutka można Ci było wmówić wszystko, tak jak mnie.
- Skąd to wszystko wiesz? Całą historię Antinuy?
- Miałam 4 lata, Esther traktowałam jak matkę, kazała mi uciekać z wioski, bo że rodzeństwo chce mnie zabić, porwać mnie i zabić, a ona sfinguje moją śmierć, żeby to nie było możliwe, żebyście mnie nie szukali. - zaśmiała się gorzko. - Wmówiła Wam, że nie żyję, a ja przypadkowo dotarłam do maleńkiej wioski, kilkuosobowej watahy, Półksiężycowych, na czele której stał wówczas Agron.
- Wiedział kim jesteś? - spytał spokojnie Elijah, w skupieniu przysłuchując się całej historii.
- Powiedziałam, że uciekłam z wioski, bo moje rodzeństwo chce mnie zabić, kiedy powiedziałam jak się nazywam i jak ma na imię moja matka, zorientował się, że mam znamię, i wtedy powiedział mi o mojej prawdziwej matce, o Tobie Antinuo.
- Kłamiesz, świat był wtedy zbyt mały, spotkalibyśmy Cię, spotkałabym Agrona. Może i jesteś kilkusetletnią hybrydą, ale nie moją córką. - skwitowała Anette, po czym wstała od biurka i ruszyła w kierunku drzwi, jednak nim złapała za klamkę usłyszała znowu jej głos.
- To też bym miała gdybym kłamała? - spytała i wstając ze swojego miejsca podeszła do Anette wyciągając z kopertówki dwa wisiorki, wyglądające niemalże tak samo. Na rzemykach wisiały dwa podłużne, dość płaskie kamienie na których widniały znaki runowe. Na jednym z nich runami napisane było po jednej stronie Agron, po drugiej Antinua. Drugi rzemyk też posiadał na sobie imię Antinua, natomiast z drugiej strony imię Ashur. - Wuj dał mi to, gdy umierał twierdząc, ze jeśli wszystko inne zawiedzie, to przekona Cię, że nie kłamię. - sięgnęła ponownie do kopertówki i wyciągnęła drewnianą figurkę, na spodzie której nożykiem zostało wyryte imię Alisha, wraz z datą jej urodzenia i inicjałami Klausa i Anette. Alice podała figurkę Klausowi, który patrzył z niedowierzaniem na to co miał w ręce. - To dostałam od, wtedy przynajmniej tak myślałam, od swojego brata... w czwarte urodziny na kilka tygodni przed moją domniemaną śmiercią. - powiedziała szeptem, czując jak atmosfera w pokoju się zagęszcza.

*** rok 1017 ***

Ayana stała nad ogniskiem pośrodku leśnej polany, przygotowywała wywar dla swojej podopiecznej, którą dla samej siebie obiecała chronić przed złymi mocami. W ostatecznym momencie, kiedy Agron nie będzie mógł jej już chronić, to zapewni jej bezpieczeństwo, przynajmniej na jakiś czas. Czarownica była tak skupiona na tym co robi, ze nie zauważyła jak koło niej pojawiły się latorośle z kwiatami czarnej dalii. Obtoczyły wiedźmę, która w końcu gdy to zauważyła kończąc wykonywać zaklęcie, uśmiechnęła si.ę do siebie, czując zbliżającą się klęskę siostry jej najlepszej przyjaciółki.
- Nie uda Ci się mnie powstrzymać. - usłyszała znikąd głos przepełniony jadem.
- Kiedy Alisha to wypije, nie będzie już mogła być Twoim narzędziem, jakim jest teraz Freya.
- Miałam inną umowę z Esther.
- Esther już nie żyje, a ja obiecałam sobie, że zajmę się dziewczyną i będę jej chronić.
- Umrzesz i Ty i ten marny wilczek, opiekun od siedmiu boleści. - prychnęła czarnowłosa wiedźma.
- Nie obchodzi mnie to, najważniejsze że Alisha będzie bezpieczna z dala od Twoich łap. - Ayana widziała tylko cień Dhalii, ponieważ wciąż pozostawało kilka dni do jej pojawienia się.

*** kilka dni później ***

- Nim wzejdzie księżyc, musisz to wypić. - powiedziała stanowczym tonem czarnoskóra wiedźma.
- Wuj mnie ochroni. - odparła siląc się na pewny i nieustraszony głos młoda dziewczyna stojąc na przeciw wiedźmy. - Obiecał mi to. - dodała uśmiechając się delikatnie. Odsunęła od siebie gliniany kubek, który przed chwilą dała jej w ręce Ayana, która westchnęła zasmucona. Nie chciała by kolejne dziecko, było zwykłym naczyniem i uzupełniało moc, czarnej magii.  Chciała też by Alisha w końcu poznała się ze swoimi prawdziwymi rodzicami, którzy już byli wampirami i wiedziała, że jeśli nie zrobi z nią tego samego nie będą mieli możliwości się spotkać i w jakikolwiek sposób nadrobić straconych lat. Tym bardziej widząc jak Antinua dorastała przy dzieciach Esther, nie chciała by Alisha też nie znała swych rodziców. Pamiętała Astrid, królową watahy, do której tak bardzo był podobny Agron, to samo samozaparcie, upartość i odwagę, a także wytrzymałość psychiczną zyskali oni oboje. Walczyli o siebie jak lwy i nie chcieli ochraniać swoje potomstwo, tak jak miała zamiar zrobić Antinua, ale nie zdążyła, bo wmówiono jej że jej córeczka nie żyje. Nie mogła jednak powiedzieć młodej kobiecie prawdy, ponieważ chciała chronić dziecko przed Dhalią, dlatego obie z Esther myślały, że gdy wszyscy uwierzą w śmierć córeczki Klausa i Antinuy, ona też. Niestety, to się nie udało, upomniała się o nią niedługo po jej 18. urodzinach.

Księżyc już wschodził, gdy na polanie niedaleko chat wilkołaków, pojawiła się Dhalia w towarzystwie swojej siostrzenicy Frei, która smutnym wzrokiem spoglądała w kierunku swojej bratanicy. Wiedziała bowiem co czeka ją, gdy Dhalia już ją dostanie, żadna z nich nie będzie szczęśliwa i będą tylko na użycie Dhalii.
- Ciociu, zostaw ją, masz mnie...- szepnęła równie młoda blondynka, kiedy zobaczyła Agrona wychodzącego z lasu ze strzałą z łuku skierowaną w kierunku czarnowłosej wiedźmy. Strzała wystrzeliła, ale Dhalia szybkim ruchem nadgarstka odwróciła jej lot i strzała wbiła się w ramię wilka, który po chwili zaczął przechodzić przemianę, jak tylko światło księżyca oświetliło jego ciało.
- Zamilcz. - wysyczała w kierunku swojej podopiecznej uderzając ją z otwartej dłoni w policzek, lecz na tyle mocno by na jej jasnym policzku pojawiła się krwawa kreska. - Pożegnaj się z wujkiem Alisho, bo na nas już pora. - rzekła ze złośliwym uśmiechem. Na polanę wyszła Ayana, która starała się osłabić Dhalię swoimi czarami, jednak tamta zgrabnie je odpierała, pobierając moc nie tylko od samej siebie, ale też od Frei. - Nudzisz mnie Ayano. - szepnęła Dhalia i jednym ruchem ręki, w magiczny sposób pozbawiła czarnoskórą wiedźmę serca.
- Ayana! - krzyknęła zrozpaczona Alisha podbiegając do swojej opiekunki. - Nie... - szepnęła odsuwając z jej twarzy kosmyki czarnych włosów. - Zapłacisz za to wiedźmo. - warknęła Alisha odwracając głowę w stronę Dhalii. - Jesteś słaba, skóra tak na prawdę potrzebujesz mocy mojej i mojej ciotki. Jednak wolę zginąć niż udać się z Tobą. - kiedy kończyła wypowiadać te słowa, Agron przemieniony do końca w wilkołaka, skoczył w kierunku starej wiedźmy i korzystając z jej chwilowej nieuwagi wbił się w jej szyję. Wiedźma jednak szybko odparła atak magicznie odpychając go od siebie tak że poleciał na kilka metrów do tył. Wilk otrzepał się z liści i trawy, po czym ponownie zaatakował. Teraz jednak Dhalia była na to przygotowana, więc atak tym bardziej się nie udał.
- Jeśli pójdziesz ze mną dobrowolnie, oszczędzę Twojego wuja, w przeciwnym razie wezmę Cię siłą i będziesz musiała patrzeć jak umiera. - warknęła wciąż odpierając ataki rozwścieczonego wuja Alishi. W końcu wilk po raz kolejny pozbawiony możliwości ataku leżał ledwo oddychając. Alisha widziała jak jej wuj odzyskuje ludzką postać. Dziewczyna ściągnęła przepaskę i okryła jego biodra.
- Wiem co zrobiła Ci Ayana, pożyw się na mnie nim będzie za późno. - szepnął ochrypłym głosem, na co brunetka pokiwała przecząco głową. - Kochanie, ja już Cię nie ochronię, ale pomóż sama sobie, wolę mimo wszystko to niż żebyś była jej marionetką. - Alisha spoglądnęła na jego ranę po strzel, po czym nieśmiało przesunęła się w tamto miejsce zatapiając kły w jego ranę.
- Co? Niw! Alisho, nie wolno Ci, jesteś mi potrzebna, jesteś potrzebna magii. - Alisha oderwała się wuja wciąż pozostawiając go przy życiu, poczuła rozdzierający ból w kościach, jakby każda z osobna się łamała, poczuła tez ból w dziąsłach, które nie były jedynie wampirze ale bardziej wilcze. Zdezorientowana Dhalia nie zauważyła z jaką prędkością Alisha znalazła się koło niej raniąc mocno jej kark. Kiedy młoda dziewczyna oderwała się od niej, wiedźma zmierzyła ją wzrokiem, a Alisha usłyszała jej prawie bezgłośne słowa Jeszcze Cię dopadnę.
- Wuju...- Alisha podbiegła do Agrona, który leżał ledwo już łapiąc oddech. - Dam Ci krwi, to Cię uleczy. - odsunął nadgarstek który przegryzła by go nakarmić leczniczym płynem.
- Uratowała Cię, teraz jesteś bezpieczna, a ja mogę spokojnie umrzeć. - odparł widząc jej smutny wzrok. Otarł jej dłonią łzę z policzka. - Weź to. - szepnął wyciągając gdzieś ze swoich rozerwanych ubrań dwa wisiorki. - Tu widnieje imię Twojej matki, moje i Ashura., zostawi8łem je oba i wziąłem dzisiaj, bo sądziłem że zajdzie taka potrzeba. - zaśmiał się i syknął z bólu. - Jeśli kiedykolwiek ją spotkasz, pokaż jej to, nawet jeśli na początku nie uwierzy, ze Ty to jej córka, te wisiorki o wszystkim ją przekonają.
- Nawet za kilkaset lat? - spytała starając się uśmiechnąć. On w odpowiedzi siknął głową, a po paru minutach zamknął oczy i zasnął na zawsze na jej kolanach.

*** teraz ***

Anette stała nieruchomo wpatrując się w wisiorki. Kiedy podniosła wzrok spotkała się ze spojrzeniem Alishy, która też ledwo co oderwała oczy od pamiątek po jej wuju.
- Myślę, że czas żebyś wróciła do swoich przyjaciół. - niezręczna ciszę przerwał oschły głos Klausa. Anette wyciągnęła rękę z wisiorkami w kierunku dziewczyny.
- To należy do Ciebie, w końcu to był Wasz wspólny prezent urodzinowy. - uśmiechnęła się nieśmiało. Anette coraz bardziej była zadziwiona tym jak Alice dobrze zna historię jej rodziny, coraz bardziej jej wierzyła, za to widziała po zachowaniu Klusa, że był całkowicie sceptyczny do jej słów. - Cieszę się, ze mogłam chociaż chwilę z Wami porozmawiać. - dodała po chwili, Anette schowała wisiorki do kieszeni rurek. A stojący tuż za nią Kol, ucisnął jej ramię, jakby czuł jej kruche emocje, mające niemal ochotę wydrzeć się na zewnątrz. Elijah postanowił odprowadzić ją do miejsca gdzie był środek imprezy i dopiero wtedy wszyscy usłyszeli co tak na prawdę dzieje się za drzwiami. Usłyszeli krzyki ludzi, którzy ewidentnie z kimś walczyli. Kiedy znaleźli się przy balustradzie nad głównym wejściem zobaczyli kilkanaście bezwładnie leżących ciał wilków oraz grupę wampirów Marcela, która do tego doprowadziła.
- Idę sprawdzić co z Hayley, zatrzymajcie ich. - powiedział ze stoickim spokojem Elijah i pobiegł do sypialni przyszłej matki. Anette wraz z Kolem i Klausem zajeli się wampirami Marcela, wybijając ich, lub niektórych po prostu gryząc, by zatruć ich wilczym jadem. Do wali w obronie swoich podopiecznych ruszyła też Alice, wiedząc że oni w czasie pełni są najbardziej bezbronni.
- Alice Rose...no proszę nie spodziewałem się Ciebie tutaj, po stronie Pierwotnych. - syknął złośliwe Klaus patrząc na dziewczynę uśmiechając się złośliwie.
- Pilnuję swojej rodziny, bardziej się dziwie czemu Ty odwróciłeś się od Pierwotnych, skoro to dzięki nim jesteś pseudo królem Nowego Orleanu. - odparła równie złośliwie.
- Tym razem masz szczęście, że nie przychodzę po Ciebie. - odparł rozgoryczony. - Ale nie martw się, jeszcze przyjdzie na to czas. - dodał z uśmiechem. - Szukam Daviny. - dodał po chwili widząc zmierzającego ku nim Klausa, prawie całego zbroczonego krwią wampirów z kliki Marcela.
- Zapomnij o tym! -krzyknął zjawiając się tuż obok Alice i po chwili zaczął pojedynek z Marcelem. - Lepiej żeby Twoje wampiry opuściły ten dom inaczej Kol porozrywa im gardła a ja z Anette zarażę ich na tyle, że sami siebie wykończycie.
- Od kiedy troszczysz się tak o wiedźmy Klaus? Och, chyba od kiedy pewna pani wilkołak zaszła z Tobą w ciążę? Anette a prawdę musi być prze szczęśliwa z takiego obrotu sprawy, że jej ukochany Klaus ją tak haniebnie zdradził. - zaśmiał się gardłowo.
- Zamknij się parszywy psie, jak tylko nasza rodzina opuściła miasto, zrobiłeś je swoim na tym co MY zbudowaliśmy, naszymi rękoma i uważasz się za króla? - zaśmiał się szyderczo Klaus trzymając go za kark. - Gdyby nie ja byłbyś nikim, zginąłbyś jako niewolnik na tej przeklętej plantacji i nikt by o Tobie nie pamiętał. - mówił to wręcz szeptem na jego ucho. - Dałem Ci wszystko, i tak samo wszystko mogę Ci zabrać jeśli tylko najdzie mnie taka ochota. - dodał po chwili.
- Marcel! - wszyscy zwrócili się ku głosowi, który usłyszeli z piętra nad nimi. - Daviny tutaj już nie ma. - powiedział Therry, po czym oczy Pierwotnego i jego byłego już przyjaciela znowu się spotkały.
- Miała być u Ciebie bezpieczna. - odepchnął Klausa od siebie, patrząc na niego złowrogo. Odszedł zbierając pozostałe wampiry, które pozostały przy życiu, także te zarażone wilczym jadem i opuścili rezydencje. Nie wiadomo kiedy również Alice wraz z żyjącymi eszcze wilkołakami również opuściła dom rodziny Mikaelson, zostawiając ich samych z wielką ilościom zwłok zabitych wilkołaków i wampirów.

*** rok 988 ***

- Dzisiaj Twoje urodziny Antinuo. - z zaspania po długiej nocy obudził ją radosny głos brata, który wszedł do jej małej izdebki z boku chaty. Odpowiedziała mu radosnym dziecięcym śmiechem, kiedy porwał ją do góry obracając się z nią dokoła własnej osi kilka razy po czym znowu oboje opadli na łóżko. - Rodzice czekają. - powiedział dość poważnym głosem. - Mają coś dla Ciebie. - pstryknął jej palcem w nos.
- A Ty? Ty nic dla mnie nie masz? - spytała z naburmuszoną miną zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Proszę, proszę, ktoś ma tu jakieś żądania. - zaśmiał się Agron mierzwiąc ręką jej czarne włosy. - Sama moja obecność winna być dla Ciebie prezentem. - powiedział poważnie.
- To się nie liczy, mam Cię na co dzień Agron. - odparła również z powagą. Brunet wstał z łóżka i chwycił siostrę na ręce po czym skierowali się do izby gdzie czekali już na nią jej rodzice.
- Jest i nasza jubilatka. - powiedziała spokojnym głosem Astrid, widząc jak Agron stawia Antinuę na ziemi, a ta od razu do nich podbiega by się przywitać. - Wszystkiego najlepszego córeczko. - powiedzieli oboje i przytuli do siebie córkę całując ją czule. Malutka brunetka usiadła na kolanach ojca, podczas gdy matka odeszła na bok sięgając po drewnianą szkatułkę na której wyryte zostało coś na rodzaj jej znamienia które posiadała na łopatce. Matka podała jej szkatułkę. - Otwórz. - zachęciła ją. Dziewczynka otworzyła powoli wieku, a w środku ujrzała piękną miedzianą bransoletę, ukutą specjalnie dla niej, z jej inicjałami i datą urodzenia, a od wewnętrznej strony z herbem ich rodu.
- Ale jest śliczna. - mówiła jak zahipnotyzowana wpatrując się w biżuterię, która mieniła się w blasku słońca. - Będę o nią dbała. - dodała po chwili i znowu wtuliła się w rodziców dziękując im serdecznie za prezent urodzinowy. To były jej już 5 urodziny, a każdego roku dostawała od nich coś nowego, i bezcennego nie z racji tego ze to była biżuteria, po prostu, było to od jej rodziców i braci, cieszyła się, że ma ich tak blisko siebie i nie chciałaby ich nigdy stracić, nawet nie sądziła ze kilka tygodni później będzie już po wszystkim i  już ich nigdy nie spotka na swojej drodze. - A gdzie Ashur? - zapytała zasmucona nie widząc najstarszego brata.
- Już jestem, przygotowywałem prezent dla Ciebie. - mówił zdyszany wbiegając do izby, gdzie siedzieli już wszyscy. Antinua podbiegła do brata i przytuliła go kiedy on jednocześnie składał jej życzenia. Młody mężczyzna wyciągnął z kieszeni trzy wisiorki, które na pierwszy rzut oka wyglądały identycznie. - To jest taki nasz wspólny prezent. - siostra patrzyła na niego niezrozumiale. - Ten wisiorek jest dla Ciebie, na nim masz po jednej i drugiej stronie wypisane moje imię i Agrona. Na naszych jest Twoje imię, a na moim imię Agrona, natomiast na jego moje imię. Więc nawet jeśli, zdarzy się coś co nas rozdzieli, zawsze będziemy przy Tobie, niezależnie co się z nami stanie, niezależnie gdzie będziemy. - dziewczynka odwróciła się do rodziców, matka siedziała czując łzy napływające do jej oczu, widząc jak bardzo zżyte są jej dzieci i jak bardzo jej synowie kochają tyle lat młodszą siostrzyczkę, a ojciec spoglądał z dumą, na to jak bardzo mądrych i kreatywnych ma synów, którzy są jego godnymi następcami.
- Dziękuje Agron, dziękuje Ashur. - dziewczynka tym razem wtuliła się w obu braci, wylewnie im dziękując za prezent.

*** teraz ***

Anette siedziała w swoim hotelowym pokoju obserwując wschód słońca z balkonu, delektując się smakiem krwi którą upuściła do szklanki z jednej z pokojówek, która leżała na białym dywanie bezwładnie jak szmaciana lalka. W lewej recej trzymała wisiorki, dwa które dała jej Alice i jeden który miała sama, od braci.
- Dzwonił Nik. - z zamyśleń nad swoją przeszłością wyrwał ją głos Kola, który właśnie wrócił po nadrannym maratonie po mieście, który urządzili by znaleźć Davinę. - Znaleźli ciało Daviny, dokończono żniwa wczorajszej nocy. - dodał po chwili. Stanął opierając się o barierkę balkonu patrząc na swoją przyrodnią siostrę. - Nie uwierzysz kogo spotkał Eli. - zaśmiał się. Anette spojrzała na niego. - Celeste...dawna kochanka na prawdę wróciła do żywych i chce się zemścić i pozbyć się tego bękarta z brzucha Hayley.
- Nie pozwolę im zabić Hayley, jeśli dziewczyna zginie to tylko z moich rąk. - odpowiedziała z przekąsem i dokończyła picie krwi. Wstała z leżaka i ruszyła w głąb pokoju. Usiadła na łóżku.
- Chcą bym z nimi zamieszkał, tak samo jak Ty... - zaczął Kol wchodząc tuż za nią. Anette pokręciła głową. - Nie zamieszkam z nimi, tak długo jak Ty tego nie zrobisz.
- Kol, to jest inna sprawa. - odparła i odstawiła pustą szklankę na etażerkę, która stała w rogu łóżka. - Celeste zabiła Davinę, dziewczyny ze żniw nie powróciły, o coś tu musi chodzić. - jej rozmowę z najmłodszym Mikaelsonem przerwało natarczywe pukanie do drzwi. Kol ruszył do nich, a kiedy otworzył jego oczom ukazała się sylwetka hybrydy, ubranego w czarne spodnie, ciężkie buty, biały T-shirt i czarną sportową marynarkę. Blondyn wpatrywał się w brata po czym uśmiechnął się do niego.
- Ja do Anette. - szepnął.
- Nie mamy o czym rozmawiać, Niklaus. - odezwała się z głębi pokoju ciągnąc w kierunku drzwi ciało pokojówki. - Kol, mógłbyś się tym zająć? - spytała spoglądając na niego błagalnym wzrokiem. Niechętnie przystał na propozycję i zarzucił ciało nieżyjącej pokojówki przez ramię, wychodząc spojrzał ostrym wzrokiem na starszego brata, po czym zniknął za zakrętem korytarza. Klaus tymczasem spoglądał na brunetkę, która stała w drzwiach. Miała zaciśnięte wargi i patrzyła na niego jasnymi oczami, w końcu odsunęła się od drzwi i wpuściła go do środka zamykając drzwi.Kiedy odwrócił się do niej ona spuściła wzrok.
- Wierzysz jej? - zapytał nagle, dość oschłym głosem. Anette podniosła na niego wzrok, miała już coś powiedzieć - Te wisiorki nic nie znaczą, pismo runowe również. - Pierwotna bez słowa bez słowa minęła o i z kieszeni swoich spodni wyciągnęła kolejny wisiorek, bardzo podobny do tych, które miała od Alice, tylko na tym znajdowały się imiona jej braci. - Skąd to masz? - zapyta.
- Na moje ostatnie rodzinne, piąte urodziny dostałam je od braci, oni mieli tam moje i swoje imiona na wzajem, a na moim były ich imiona, bym pamiętała o nich zawsze, ze są przy mnie i się mną zajmują. - westchnęła. - Te litery są zbyt podobne.
- Bo powtarzają się imiona, a runy to pismo znaków. - odparł swobodnie oddając jej biżuterię. - Dziewczyna szukała nas bo jesteśmy hybrydami, jak ona, jest w stanie wojny z Marcelem, pewnie chce od nas wysępić sposób jak tworzyć hybrydy i się go pozbyć.
- To byłoby całkiem w Twoim stylu. - mruknęła akcentując przedostatnie słowo. - tym bardziej świadczyłoby to o pokrewieństwie. - widząc jego twarz i usta szykujące się do odpowiedzi zmieniła temat. - Kol mówił, że Davina została złożona w ofierze. - odwróciła się do stolika na którym pełno było butelek z różnymi rodzajami alkoholu, wzięła do ręki jedna i nalała po porcji alkoholu dla siebie i Klausa.
- Tak dokończono żniwa. - odparł spokojnie i zamiast wziąć od niej szklankę ujął jej dłoń i podciągnął do siebie, tak że dzieliły ich milimetry. Wymusił wręcz by na niego spojrzała. Patrzył na nią widzą jak dużo czasu minęło odkąd znaleźli się oboje na nowo po kilkudziesięciu latach i jak w miarę szczęśliwy był to czas i jak teraz wszystko na nowo się zmieniło. Jedyne co widział w jej oczach to smutek, za tym jak było kiedyś. - Przepraszam kochanie. - wyszeptał, a jej źrenice automatycznie się rozszerzyły. - Przepraszam, że zostawiłem Cię wtedy w szkole, za chęć tworzenia hybryd, która była tak wielka, że przyćmiła mi umysł. Przepraszam, że gdy wróciłem do życia od razu nie zacząłem Cię szukać, i za to, ze wciąż nie potrafię sprawić byś mi całkowicie ufała. Przepraszam ,ze w rezydencji mieszka dziewczyna, której zrobiłem dziecko zdradzajac Cię. Przepraszam, że zrobiłem wszystko tak, że nie potrafisz mi całkowicie zaufać i że za każdym razem wystawiam Twoje uczucia do mnie na próbę, chcąc nas ratować. Przepraszam. - ostatnie słowo również wyszeptał prosto do jej ucha, tak że wręćz poczuła dreszcze na swoim ciele.Poczuła tylko jego dłoń mocniej zaciskajaca się na jej, tak jakby bał się, ze mu teraz ucieknie. - Jesteś moim sercem, jesteś kimś kogo życie cenię ponad wszystko i wszystkich i myśl, że tracę Cię przez mój wybuchowy charakter zaczyna mnie niszczyć. Obiecałem Ci, że wynagrodzę Ci 92 lata rozłąki, i to też spieprzyłem. Jesteś silna, mocniejsza ode mnie, ale myśl że mnie odtrącasz mnie zabija. - westchnął schylając się tak, że prawie stykali się ustami. - Potrzebuję Cię bardziej niż Ty mnie, nie chodzi tu o wiedźmy, o tego bękart, czy o Marcela. Potrzebuję Cię całej i ciałem i duchem, przy mnie. - dodał po cichu i spojrzał w jej oczy. Odsunął się po chwili i oddał jej drinka, po czym ruszył w kierunku drzwi. Kiedy złapał za klamkę, jej głos zatrzymał go.
- Niklaus. - szepnęła cicho, ale wiedziała doskonale że ją słyszy.  Stał tyłem do niej, trzymając rękę na klamce. Podeszła do niego i przejechała dłonią po jego plecach. - Nigdy mnie nie straciłeś i nie stracisz. Zawszę będę po Twojej stronie, niezależnie od tego co stanie nam na drodze, nigdy się to nie zmieni. Odwrócił się do niej, tak że jej dłoń przylegała do miejsca gdzie było jego serce. Wyciągnął ręce tak że po chwili przyciągnął ją do siebie całując ją namiętnie.Anette wyciągnęła rękę za niego i przekręciła kluczyk w drzwiach, tak by nikt nie mógł wejść. Wrócili do uprzedniej czynności oddając sobie pocałunki coraz zachłanniej, ich języki walczyły o dominację, całowali się tak jakby już nigdy więcej nie mieli tego robić. Nawet nie zauważyła kiedy znaleźli się na łóżku, a Klaus zaczął obsypywać jej szyje i dekolt małymi delikatnymi pocałunkami drażniąc ją jeszcze bardziej. Zsunęła z niego kurtkę, i sięgała po końce koszulki również się jej pozbywając i zaczęła delikatnie dłońmi sunąć po jego torsie podczas gdy on obcałowywał jej szyję, co jakiś czas przegryzając jej skórę w bardzo delikatny sposób. Przeniósł ją na swoje kolana i ściągnął jej koszulkę i stanik językiem drażnił jej sutki, tak że były już cale nabrzmiałe od jego pieszczot a z jej ust dochodziły ciche pojękiwania rozkoszy. Postanowiła przejąć inicjatywę i zsunęła się z jego nóg na kolana i rozpięła jego spodnie i patrząc na niego zaczęła najpierw pieścić jego męskość dłonią przesuwając po niej delikatnie dłonią, po czym zaczęła pieszczoty ustami, co doprowadzało go do szaleństwa. Musiał przerwać czując że nie może tak tego zakończyć, nie teraz gdy całkowicie mu się oddaje. Podniósł ją za brodę i złączył ich usta ponownie w namiętnym pocałunku. Tym razem to on zajął się jej spodniami i ściągnął z niej jej bawełniane krótkie spodenki i koronkowa bieliznę drażniąc dłonią jej łechtaczkę. W wampirzym tempie położył ją na łózko i wszedł w nią jednym mocnym ruchem doprowadzając ja do mocniejszego jęku. Złączeni w jeden organizm poruszali się w szybkim tempie, wzdychali prawie jednoczesne sprawiając sobie na wzajem ogromna przyjemność, która doprowadzała ich ciała do wrzenia.

Kol wchodził na piętro oblizując swoje palce z resztek krwi, która pozostała karmieniu się na parkingowym. Nie robiłby tego w środku dnia, gdyby nie to że jako jedyny widział jak najmłodszy Pierwotny wrzuca ciało pokojówki do zsypu ze śmieciami. Idąc w kierunku pokoju usłyszał znajome głosy...hmmm...a raczej znajome jęki. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, że jego brat znowu zszedł się z Anette w związku z czym postanowił nie przeszkadzać im w miłosnych uniesieniach tylko bezszelestnie opuścić hotel i spotkać z Elijah by omówić sprawę czarownic. Kiedy odwrócił się za siebie spotkał się wzrokiem z czerwonowłosą wiedźmą.
- Genevieve... - szepnął i w tym samym momencie drewniany kolek wbił się w jego ciało unieruchamiając go na kilka godzin.
- Witaj Kol, żegnaj Kol. - odparła z uśmiechem wiedźma widząc jak chwilowo martwy upada na ziemię. Na korytarz wyszedł Papa Tunde ze swoimi bliźniakami, którzy na jego rozkaz wzięli bezwładne ciało Kola wynosząc je z budynku.

Klaus i Anette byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli tego co działo się za drzwiami pokoju. Nim osiągnęli całkowite spełnienie Anette zatopiła kły w jego szyi pijąc jego krew, kiedy przewrócił ja ponownie pod siebie uczynił to samo z jej szyją. Bowiem dla wampirów picie na wzajem krwi, było dużo bardziej intymne niżeli uprawianie seksu. Kiedy już dochodziło do punktu kulminacyjnego Anette wbiła paznokcie w ciało Klausa zostawiając na nim chwilowe krwawe ślady. Zmęczeni opadli koło siebie oddychając ciężko. Kilka minut później Pierwotny podniósł się na łokciach i porozglądał wokół jak bardzo zdążyli przez te kilkanaście minut nabroić rozrzucając swoje rzeczy naokoło i przewracając meble. Zaśmiał się po cichu kręcąc z niedowierzaniem głową. Anette również po chwili się podniosła i bez słowa wstała ubierając się. mając na sobie sama bieliznę, Klus podszedł do niej i odgarnął z jej szyi włosy przytulając ja i całując tam lekko.
- Jesteś cudowna. - szepnął do jej ucha. Czując jego oddech na swojej szyi znowu poczuła przyjemny dreszcz.
- Wiem. - odparła oschle i odwróciła się do niego. - Kol zaraz wróci, powinieneś już iść. - mowila patrząc mu w oczy.
- Anette...
- Jestem Twoja, nie straciłeś mnie , masz mnie swojej stronie zawsze, ale tak długo jak ta dziewczyna z Wami mieszka i spodziewa się Twojego dziecka powinieneś na niej skupić swoją uwagę. - spojrzała ponownie na niego pewnym wzrokiem i zobaczyła jak ze zbolałej twarzy zniknął smutek i żal, zastępując go złością i chłodnym spojrzeniem. Klaus ze wściekłości wbił pięść w stojąca na przeciw niego ścianę tuz obok jej twarzy, tak ze zrobił w niej kilkucentymetrową dziurę.
- Czy do cholery tak mało dla Ciebie znaczy to, że Cie przeprosiłem?! - wrzasnął . - Co mam zrobić? Mam ją zabić, żeby Ci dogodzić? Ukorzyłem się bo mi na Tobie zależy, chcę to naprawić, a Ty nawet w takim momencie odbierasz mi nadzieje  z przebywaniem obok Ciebie.
- Nerwy Cię ponoszą, jesteś zbyt impulsywny. - odpowiedziała spokojnie, gdy zaczął się ubierać.
- Gadasz jak Mikael. - warknął. - Żałuje wszystkiego czego zrobiłem krzywdząc Cię. Znowu trafiliśmy w swoje ramiona, dlatego nie pozwolisz by było jak dawniej.
- Wcześniej nie spłodziłeś...
- Dość! - krzyknął. - Nie chcę o niej słuchać. Przez chwilę zapomniałem o wszystkim, ale jeśli dalej chcesz to ciągnąc, zajmiemy się najpierw tą Alice, Marcelem i Celeste. - dodał patrząc na nią  i miał ochotę podejść do niej i znów poczuć smak jej ust. - Do zobaczenia Anette. - powiedział tylko i nie czekając na odpowiedź przekręcił kluczyk w drzwiach i opuścił jej apartament.